środa, 26 sierpnia 2015

Czerwony hotel



 Obrazek autorstwa autorki pracy. Pod koniec opowiadania występuje scena +18

– Zwariowaliście... Do reszty zwariowaliście! – krzyknęła Camilla z niedowierzaniem. Pokręciła przecząco głową, a blond włosy zafalowały wokół jej twzrzy. – Jesteście...
– Daj spokój, Cam. – Derek postąpił krok w jej stronę, na co dziewczyna cofnęła się o dwa. – Chyba nie wierzysz w te bajki?
Jej jasne włosy kontrastowały w ciemności, a oczy z czarnymi soczewkami sprawiały wrażenie pustych i bezdennych. Blada z przerażenia twarz tylko podsycała jej upiorny wygląd tej nocy. To jednak nie przeszkodziło Derekowi w podejściu do niej i próbie pocałowania.
– Przestań!
– Kurwa, kochanie – jęknął Derek, ale odsunął się od dziewczyny.
– Mówiłem ci, żeby jej nie brać – odezwał się Alden, zwracając bezpośrednio do kumpla. – Tylko nam przeszkadza. Niech tu na nas poczeka, wrócimy za maks pół godziny. Tyle chyba sama wytrzyma, nie? – zakpił.
Camilla nigdy nie lubiła Aldena, a swoje kontakty z nim ograniczała do minimum. Niestety nie zawsze było to możliwe, jako iż Al był najlepszym przyjacielem jej chłopaka, z którym de facto ostatnio w ogóle jej się nie układało. Nie było tych motylków w brzuchu, nie czuła euforii gdy ją całował, nie czuła niczego. Jedynie irytację jego zachowaniem, co zdarzało się coraz częściej. Właściwie podejrzewała, że byli ze sobą z przyzwyczajenia. Ona miała się do kogo odezwać, on miał kogo macać.
Aż tak stoczył się nasz związek? – pomyślała z lekkim niedowierzaniem, ale i pewnym obrzydzeniem.
Rozważała czy nie zakończyć tego, ale w tych momentach pojawiał się jej egoizm, który mówił: wtedy już naprawdę zostaniesz sama jak palec, tego chcesz? Więc koniec końców odsuwała od siebie myśl o rozstaniu. Miała dość samotności, a dzięki Derekowi mogła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
– Zostaniesz, kochanie? – zwrócił się do niej, chociaż w jego oczach widziała, że i tak podjął decyzję. Był skłonny zostawić ją w ciemnym zaułku tylko dlatego, żeby wejść do starego hotelu dla samej satysfakcji.
Czerwony Hotel był tym miejscem, które śniło się w najgorszych koszmarach. Stary budynek, w którym trzy dekady temu wybuchł pożar. Mieszkała w Oxley od urodzenia i dokąd sięgała pamięcią, straszne historie o ty miejscu zawsze towarzyszyły wszelkim szkolnym biwakom w lesie i – standardowo – każdej Halloweenowej imprezie. Wszyscy, czy to młodzi czy starzy, zgodnie twierdzili, że tam straszy. A oczywiście – jak przystało na przedstawicieli chromosomów XY – Alden i Derek chcieli udowodnić, że to zwyczajne, ludowe plotki. Camille może nie wierzyła w każde zabobony, ale miała na tyle oleju w głowie, aby trzymać się od tego miejsca z daleka, a już na pewno nie wchodzić do środka.
– Kochanie? – Derek coraz bardziej się irytował.
– Skoro musisz – odpowiedziała i wzruszyła nonszalancko ramionami, chociaż nieco martwiła się o swojego chłopaka. Może nie było między nimi tak dobrze jak kiedyś, ale to wciąż była najbliższa jej osoba i jedyna jaką miała.
– Dostanę buzi na szczęście? – zapytał z lubieżnym uśmiechem, a ona zmusiła się do uniesienia kącików ust.
Wspięła się na palce i lekko musnęła jego szorstki, nieogolony policzek. Do jej nozdrzy dotarł ostry i nieprzyjemny zapach potu. Skrzywiła się.
– Tylko na tyle cię stać? Kochanie, co z tobą?
– Jestem zmęczona, jest już prawie jedenasta. Idźcie i wracajcie szybko.
– Pół godziny, kotku. Dobra?
Kiwnęła głową i usiadła na wysokim chodniku; z kieszeni bluzy wyjęła paczkę papierosów. Była prawie pusta. Chłopcy oddalili się i przeszli przez jezdnię na drugą stronę, podchodząc do bramy hotelu. Hotel otaczały z trzech stron zarośla, a kawałek za nim zaczynał się las. Budynek był ciemny i swoimi piętnastoma piętrami górował nad Oxley. Camille wzdrygnęła się. Nagle zrobiło jej się zimno. Spojrzała na telefon – wskazywał dwie minuty po jedenastej. Naciągnęła rękawy bluzy i obserwowała ciemny sylwetki chłopców, które przechodziły przez bramę na teren hotelu.
Nagle jedno z okien rozbłysło światłem. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zjechała wzrokiem na dół. Wciąż widziała chłopaków. Jej wzrok mimowolnie powędrował do góry. Na siódmym piętrze świeciło się światło. Zamknęła oczy i otworzyła je ponownie. Światło nie znikało. Przetarła powieki rękawem bluzy – dalej to samo.
Jej serce zabiło szybciej. Ktoś był w hotelu. Wytężyła wzrok, próbując dojrzeć cokolwiek i wtedy w oświetlonym pokoju mignęło coś ciemnego, a światło zgasło. Spanikowana oddychała zbyt szybko. Sięgnęła po paczkę i tym razem podpaliła papierosa; włożyła go między suche wargi.
Słyszała wiele historii o Czerwonym Hotelu, ale żadna nie dotyczyła świateł. Zastanowiła się, czy nie będzie lepiej jak wróci do domu, ale przypominając sobie o zimnym mieszkaniu, odechciało jej się wracać. Miała dziewiętnaście lat i utrzymywała się z pieniędzy, jakie otrzymała po śmierci ojca. Co prawda przez ostatnie miesiące przed śmiercią jedyne co potrafił robić, to pić bez umiaru, ale zostawił jej konto z pieniędzmi. Jej pensja w małym osiedlowym sklepie była skromna i zastanawiała się, czy nie lepiej będzie zainwestować w bilet miesięczny i znaleźć pracę w najbliższym mieście. Jednak była na to zbyt leniwa.
Podskoczyła w miejscu, gdy jej telefon zawibrował. Wyjęła go z kieszeni i spojrzała na rozświetlony ekran, na którym widniało zdjęcie Dereka. Odebrała.
– W porządku, kochanie? – zapytał.
– Tak.
Postanowiła nie wspominać o tajemniczym świetle. Nie chciała podsycać jego podniecenia. Derek nigdy nie wierzył w historie o hotelu, uważał je za brednie. Mówiąc mu o tym, co miało miejsce przed paroma minutami, niechybnie naraziłaby się na jego kpinę i śmiech.
– Do zobaczenia za dwadzieścia minut.
Derek rozłączył się, a ona zaciągnęła papierosem. Założyła za ucho kosmyk blond włosów i przyciągnęła kolana do piersi, opierając się czołem o kolana. Siedziała w tej pozycji kilkanaście minut, dopóki nie zrobiło jej się jeszcze zimniej. Wstała i rozpoczęła spacer w kółko. Miała dziwne wrażenie, że jest obserwowana. Podskoczyła kilka razy i ponownie otuliła się ramionami. Jej wzrok powędrował na siódme piętro hotelu. Było ciemne. Czekanie ją męczyło. Wyjęła telefon, aby sprawdzić godzinę i ze zdziwieniem i poniekąd przerażeniem zobaczyła, że jest już za dziesięć północ. Zmarszczyła brwi. Chłopcy powinni być na miejscu już dwadzieścia minut temu. W tym samym momencie telefon zaczął wibrować w jej dłoni.
– Derek?
W odpowiedzi usłyszała jedynie ciężki oddech.
– Derek?! – powoli zaczynała panikować. – Derek, do kurwy, to wcale nie jest śmieszne! – krzyknęła.
Połączenie zostało przerwane. Zmarszczyła brwi. Coraz bardziej jej się to nie podobało.
Czy powinnam tam iść? – myślała. – Nie ma mowy. W życiu.
Doszła do wniosku, że została wyśmiana przez swojego chłopaka i Aldena. I to wyjątkowo nieciekawie wyśmiana. Mimo to wykręciła jego numer i przyłożyła telefon do ucha. Wraz z pierwszym sygnałem w telefonie, usłyszała za sobą znaną melodyjkę, jaką Derek miał ustawioną zawsze, gdy do niego dzwoniła. Odwróciła się na pięcie. W cieniu najbliższego drzewa majaczyła ciemna sylwetka.
– Derek, ty dupku! Tak mnie wystraszyłeś!
Cam ruszyła w jego stronę, przejęta tym, że jednak nic mu się nie stało i nie zwracała uwagi na dziwne przeczucie, jakie ją ogarnęło. Nie zauważyła, że postać stojąca przy drzewie była wyższa i znacznie szczuplejsza od umięśnionego Dereka. Nie zauważyła, że zamiast bluzy z kapturem, postać miała na sobie jedynie czarną koszulkę na krótki rękawek. Dopiero gdy była metr od drzewa,  postać zrobiła krok w przód, wychodząc z cienia. Z ust Camille wyrwał się krzyk, a ostatnim co pamiętała, był błysk czerwonych tęczówek.


Jej powieki były ciężkie, a oddech nierówny; ciało zachowywało się jak sparaliżowane. Wydała z siebie dźwięk podobny do jęku. Dopiero po chwili mrowienie jakie czuła w całym ciele, powoli zaczęło mijać. Podniosła wciąż ciężkie powieki i minęła chwila, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, jaka ją otaczała. Była to inna ciemność niż na dworze. Nie było nad nią granatowego nieba. Jej serce biło szybciej i mocniej.
Rozejrzała się. Siedziała na podłodze w jakimś pomieszczeniu, oparta o jedną ze ścian. Chciała wstać, ale była jeszcze zbyt słaba. Zamknęła powieki i starała się wyrównać oddech. W jej głowie pojawił się obraz sprzed kilku minut. Czerwone oczy, które ją zaatakowały.
Zdusiła krzyk, jaki chciała wydostać się z jej gardła. Serce zaczęło bić jeszcze szybciej – tak szybko jak jeszcze nigdy. Wzięła głęboki oddech i wstała. Przeszła kilka kroków, chwiejąc się na nogach i dotarła do okna – jedynego źródła światła. Z przerażeniem zauważyła, że znajduje się gdzieś wysoko, a dopiero po chwili zrozumiała, gdzie jest.
– Czerwony Hotel – wyszeptała w ciemność.
W pomieszczeniu było zimno. Powietrze było stęchłe jak zwykle bywa w opuszczonych budynkach. Sięgnęła do kieszeni po telefon, ale go nie było. Zniknęły także papierosy i zapalniczka.  Usłyszała huk, dobiegał jednak z oddali. Mimo to była przestraszona. Nie wiedziała, w jaki sposób znalazła się w hotelu. Pamiętała tylko te czerwone tęczówki.
Nie chcąc zostawać dłużej w tym paskudnym miejscu, ruszyła w stronę drzwi. Chciała jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Pieprzyć Dereka, pieprzyć Aldena! Chciała wrócić do domu, nawet jeśli był zimny, pusty i taki... samotny.
Drzwi były wyrwane z górnego zawiasu, opadały krzywo na ścianę. Drewno było spróchniałe po trzydziestu latach. Wyszła na korytarz.
Zawsze, gdy ktoś opowiadał legendy związane z tym miejscem, Camille siedziała z boku i słuchała wszystkiego bez słowa. Nie była rozchwytywaną osobą, wręcz przeciwnie. Samotność towarzyszyła jej od zawsze. Rówieśnicy podchodzili do niej niechętnie. Jej jedyna przyjaciółka zginęła w wypadku samochodowym podczas wakacji w Rzymie. Matki nigdy nie poznała, a ojciec... Był dla niej dobry, dopóki nie zachorował i nie zaczął pić.
Historie o Czerwonym Hotelu były przeróżne. Czasem jakaś grupka śmiałków wybierała się do budynku, ale wracali po kilku minutach, opowiadając potem, że słyszeli jęki. Innym razem ktoś, kto w nocy wyprowadzał psa, mówił, że ze środka wydobywały się stuki i pukania, a potem krzyki. Czerwony hotel, jak sugeruje sama nazwa, był miejscem, gdzie można było nie tylko zatrzymać się na kilka dni. Oferował nie tylko pokoje, kasyna, restaurację... Podobno – ponieważ Camille nie wiedziała, czy była to prawda – od siódmego piętra w górę, ciągnęły się pokoje inne od pozostałych. Słyszała, że był to raj dla osób o specyficznych predyspozycjach seksualnych. Można było otrzymać tam taką rozkosz, o jakiej nawet się nie marzyło. Nikt jednak nie odważył się wchodzić wyżej niż na trzecie piętro.
Camille oparła drżącą dłoń o ścianę. Korytarz był ciemny i rozciągał się w lewo i prawo. Nie było tam ani jednej żarówki. W jej gardle pojawiła się kulka strachu, której nie potrafiła przełknąć. Dusiła się własnym strachem. Nie wiedziała, w którą stronę powinna iść, ale podejrzewała, że schody znajdują się po obu końcach korytarza. Ruszyła więc w lewo, nie zdejmując dłoni ze ściany.
Kroczyła coraz bardziej w ciemność. Wszystkie drzwi były zamknięte, do korytarza nie przedostawały się żadne wiązki światła, nie było żadnego okna. Jedynie ciemność. Usłyszała szelest i odwróciła się gwałtownie. W świetle, jakie wychodziło na hol z pokoju, w jakim się ocknęła, stała postać. Krzyk uwiązł jej w gardle.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, została przyciśnięta plecami do ściany. Widziała przed sobą czerwone tęczówki. W oczach stanęły jej łzy, gdy postać zacisnęła dłoń na jej piersi, jednocześnie atakując ustami jej suche wargi. Była odrętwiała i nie potrafiła się ruszyć ani o centymetr. Mogła jedynie stać i poddawać się temu, co robiła z nią tajemnicza osoba. Zamknęła powieki.
A potem nie mogła ich otworzyć.


Ocknęła się. Tym razem było inaczej. Nie czuła tego dziwnego mrowienia, które paraliżowało jej ciało. Powieki nie były ciężkie, a oddech nierówny. Teraz czuła się lekka. I przede wszystkim, wcale nie otaczała ją ciemność.
Usiadła i zauważyła, że leżała na miękkim materacu, wśród krwistoczerwonej, satynowej pościeli. W pokoju, w jakim się znajdowała, było tylko wielkie łóżko i dwoje drzwi – jedne naprzeciw, drugie po lewej stronie. Nad nią wisiała pojedyncza żarówka, która dawała przytłumione, czerwone światło. Domyśliła się, że jest na jednym z najwyższych pięter Czerwonego hotelu.
Spuściła wzrok i krzyknęła – niskim, przeraźliwym głosem. Nie miała na sobie swoich ubrań. Zamiast tego jej talia ściśnięta była czarnym gorsetem, wiązanym z przodu czerwoną tasiemką, a na domiar złego, miała na sobie czarne pończochy, wykończone czerwoną koronką oraz identyczny pas do nich na biodrach. I nic poza tym. Zacisnęła uda, pragnąc w jakiś sposób zakryć to, co było odkryte i wystawiona pokaz.
Jej serce zabiło mocniej, a oddech urwał się, gdy drzwi po jej lewej stronie otworzyły się, a do środka wszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Camille stwierdziła, że nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Ciemno-brązowe włosy miał zmierzwione i patrzył na nią intensywnym wzrokiem czerwonych tęczówek.
– Już się obudziłaś – powiedział takim tonem, jakby nie do końca wiedział, czy chciał stwierdzić czy zapytać.
Wzdrygnęła się i cofnęła do tyłu, ciągnąc materiał kołdry i zasłaniając się aż pod brodę.
– Ależ kochanie, nie chowaj się – powiedział. – I tak już wszystko widziałem. Musiałem cię przecież odpowiednio ubrać.
– C-czego chcesz? – zapytała słabo.
– Dowiesz się za moment – uśmiechnął się lubieżnie, tak jak czasem Derek, gdy chciał z nią robić cudaczne rzeczy obejrzane w niepoprawnych filmach z kolekcji swojego ojca. Ten uśmiech nie wróżył niczego dobrego. Zadrżała.
Mężczyzna zdjął czarną koszulkę i odrzucił ją niedbale na bok, a następnie rozpiął pasek od spodni i jego również się pozbył. Stopy miał nagie, więc jedyną rzeczą, która sprawiała, że nie był nagi, były jasne jeansy, których nie zdjął. Wolnym krokiem podszedł do łóżka i gwałtownie pociągnął za pościel, odsłaniając półnagą Camille.
– Jestem Louis – odezwał się.
Dziewczyna cofnęła się jeszcze bardziej, podczas gdy on wszedł na łóżko. Mierzyli się wzrokiem – ona obserwowała jego ruchy, gdy na czworaka zbliżał się do niej; on zaś wlepił wzrok w jej nagie krocze, nie osłonięte niczym – to był jego cel. Ale najpierw zabawa, podsycanie pragnienia.
A potem się uśmiechnął, błyskając kłami. Z ust Camille wyrwał się kolejny wrzask, tym razem pomieszany z łkaniem.
– Z-zostaw mnie – jęknęła, ale on w odpowiedzi złapał ją za kostkę i pociągnął ku sobie. Jej nagie pośladki ślizgały się po śliskim materiale, którym obity był materac.
Louis przyciągnął ją do siebie i uklęknął między jej rozszerzonymi nogami, odzianymi w czarne pończochy. Dłońmi nacisnął na jej ramiona, zmuszając do położenia się. Jej jasne włosy rozłożyły się jak wachlarz na czerwonej poduszce. Blada z przerażenia twarz naznaczona była śladami łez, których nie była zdolna powstrzymać.
– P-proszę – błagała.
– Uwolnię cię – powiedział, a w jej sercu zabiła nadzieja, która jednak zniknęła tak szybko jak się pojawiła. – Uwolnię cię od wszystkiego, uwolnię od samotności! – mówił coraz głośniej. – Skończę z tym! – Jego oczy rozbłysły.
– N-nie zabijaj mnie! – łkała, a całe jej ciało trzęsło się.
Wyprostował się zaskoczony.
– Nie chcę cię zabijać. Chcę cię uwolnić!
– Ale najpierw z-z-zgwałcić! – rzuciła urażonym tonem.
– Ależ nie, kochanie – odparł łagodnie, co nie pasowało do jego mrocznej aury. – Rozpłyniesz się z przyjemności – powiedział i złapał za jeden koniec kokardki, w jaką zawiązana była tasiemka gorsetu. – Zabiorę to, czego nie chcesz. Uwolnię cię od samotności! – mówił ze swego rodzaju uwielbieniem.
Uśmiechnął się, dumny z siebie, a ona ponownie mogła zobaczyć jego kły.
– Kim ty jesteś? – wyszeptała.
– Wampirem, który tak jak i ty, jest samotny.
– M-mam chłopaka – zaprotestowała słabo.
– Którego nie kochasz. Chcesz go zostawić, ale boisz się, że wtedy samotność dopadnie cię w swoje macki i udusi.
Z jej ust wydobył się szloch. Louis miał rację. Miał cholerną, pieprzoną rację, a ona o tym wiedziała.
– Mogę sprawić, że już nigdy nie zaznasz samotności – powiedział kuszącym głosem i rozwiązał kokardkę. – Sprawię, że już zawsze będziesz miała kogoś, z kim mogłabyś rozmawiać, spędzać czas, całować się i pieprzyć do białego rana!
– Kogo? – zapytała, z przerażeniem obserwując, jak rozplata kolejne kawałki tasiemki, rozluźniając gorset. Znała odpowiedź na to pytanie, domyśliła się.
– Mnie – powiedział po prostu.
Gdy rozplótł gorset, zsunął go z dziewczyny i pochylił nad nią, ustami muskając jej lewą pierś. To doznanie sprawiło, że poczuła dwa różne odczucia – obrzydzenie i pożądanie, które się w niej obudziło. Ugryzł ją lekko w sutek, a ona zaprotestowała jękiem, który Louis wziął jednak za zachętę. Jego prawa dłoń znalazła się na jej kolanie, sunąc do góry.
– Nie chcę! Nie chcę! – szarpnęła się, ale przycisnął ją mocniej do łóżka swoim ciężarem.
– Chcesz tego, dobrze o tym wiesz.
Chciała dalej protestować, błagać go, aby ją zostawił, lecz właśnie wtedy sięgnął dłonią między jej nogi i podetknął ją pod jej nos. Jego palce były pokryte jej własnymi sokami i pachniały tym oburzającym zapachem seksu. Zrobiło jej się słabo.
– Widzisz? Pragniesz tego! Musisz tylko to zaakceptować. Uwolnię cię – powtórzył.
– Jak?
– Poddaj mi się – nalegał, miętosząc dłońmi jej nagie piersi, szarpiąc i szturchając za nabrzmiałe i twarde sutki.
– Jak – sapnęła. – Jak mnie uwo-oh-olnisz? – jęknęła, gdy jej podbrzusze zaatakował skurcz pożądania. Zacisnęła uda, chcąc zahamować to, co nieubłaganie miało się stać, ale Louis dłońmi ponownie rozłożył jej nogi, wlepiając skrzący wzrok w jej krocze.
– Zmienię cię.
– Co-oo? – wysapała. Coraz trudniej było jej mówić, ponieważ włożył w nią dwa palce.
– Zmienię cię w taką samą istotę jak ja. Staniesz się wampirem, istotą wieczną! I skończy się twoja samotność. Zostaniesz ze mną. Już na zawsze – mówił z przejęciem, coraz szybciej poruszając w niej palcami. – Wystarczy, że to zaakceptujesz. Chcesz tego, prawda?
Wyciągnął palce, zostawiając ją z wrażeniem, że brakuje jej czegoś istotnego. Pożądanie paliło ją od środka, pulsowało w niej. Chciała zacisnąć uda, ale uniemożliwił jej to, trzymając je wciąż rozciągnięte szeroko.
– Chcesz tego? – dopytywał natarczywym głosem.
– I obiecujesz, że nie będę samotna? – zapytała, tracąc siły i chęci na walkę.
– Obiecuję.
Zaakceptowała to, czego chciało jej ciało. Kłóciło się z rozumem, ale to, do czego doprowadził ją Louis, wygrało.
– Chcę tego.
Dopiero wtedy pozwolił jej dojść, z uwielbieniem wsłuchując się w jej jęki rozkoszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs. Punk