Obrazek autorstwa autorki pracy. Pod koniec opowiadania występuje scena +18
–
Zwariowaliście... Do reszty zwariowaliście! – krzyknęła Camilla z
niedowierzaniem. Pokręciła przecząco głową, a blond włosy zafalowały wokół jej
twzrzy. – Jesteście...
–
Daj spokój, Cam. – Derek postąpił krok w jej stronę, na co dziewczyna cofnęła
się o dwa. – Chyba nie wierzysz w te bajki?
Jej
jasne włosy kontrastowały w ciemności, a oczy z czarnymi soczewkami sprawiały
wrażenie pustych i bezdennych. Blada z przerażenia twarz tylko podsycała jej
upiorny wygląd tej nocy. To jednak nie przeszkodziło Derekowi w podejściu do
niej i próbie pocałowania.
–
Przestań!
–
Kurwa, kochanie – jęknął Derek, ale odsunął się od dziewczyny.
–
Mówiłem ci, żeby jej nie brać – odezwał się Alden, zwracając bezpośrednio do
kumpla. – Tylko nam przeszkadza. Niech tu na nas poczeka, wrócimy za maks pół
godziny. Tyle chyba sama wytrzyma, nie? – zakpił.
Camilla
nigdy nie lubiła Aldena, a swoje kontakty z nim ograniczała do minimum.
Niestety nie zawsze było to możliwe, jako iż Al był najlepszym przyjacielem jej
chłopaka, z którym de facto ostatnio w ogóle jej się nie układało. Nie było
tych motylków w brzuchu, nie czuła euforii gdy ją całował, nie czuła niczego.
Jedynie irytację jego zachowaniem, co zdarzało się coraz częściej. Właściwie
podejrzewała, że byli ze sobą z przyzwyczajenia. Ona miała się do kogo odezwać,
on miał kogo macać.
Aż
tak stoczył się nasz związek? – pomyślała z lekkim niedowierzaniem, ale i
pewnym obrzydzeniem.
Rozważała
czy nie zakończyć tego, ale w tych momentach pojawiał się jej egoizm, który
mówił: wtedy już naprawdę zostaniesz sama jak palec, tego chcesz? Więc
koniec końców odsuwała od siebie myśl o rozstaniu. Miała dość samotności, a
dzięki Derekowi mogła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
–
Zostaniesz, kochanie? – zwrócił się do niej, chociaż w jego oczach widziała, że
i tak podjął decyzję. Był skłonny zostawić ją w ciemnym zaułku tylko dlatego,
żeby wejść do starego hotelu dla samej satysfakcji.
Czerwony
Hotel był tym miejscem, które śniło się w najgorszych koszmarach. Stary
budynek, w którym trzy dekady temu wybuchł pożar. Mieszkała w Oxley od
urodzenia i dokąd sięgała pamięcią, straszne historie o ty miejscu zawsze
towarzyszyły wszelkim szkolnym biwakom w lesie i – standardowo – każdej
Halloweenowej imprezie. Wszyscy, czy to młodzi czy starzy, zgodnie twierdzili,
że tam straszy. A oczywiście – jak przystało na przedstawicieli chromosomów XY
– Alden i Derek chcieli udowodnić, że to zwyczajne, ludowe plotki. Camille może
nie wierzyła w każde zabobony, ale miała na tyle oleju w głowie, aby trzymać
się od tego miejsca z daleka, a już na pewno nie wchodzić do środka.
–
Kochanie? – Derek coraz bardziej się irytował.
–
Skoro musisz – odpowiedziała i wzruszyła nonszalancko ramionami, chociaż nieco
martwiła się o swojego chłopaka. Może nie było między nimi tak dobrze jak
kiedyś, ale to wciąż była najbliższa jej osoba i jedyna jaką miała.
–
Dostanę buzi na szczęście? – zapytał z lubieżnym uśmiechem, a ona zmusiła się
do uniesienia kącików ust.
Wspięła
się na palce i lekko musnęła jego szorstki, nieogolony policzek. Do jej nozdrzy
dotarł ostry i nieprzyjemny zapach potu. Skrzywiła się.
–
Tylko na tyle cię stać? Kochanie, co z tobą?
–
Jestem zmęczona, jest już prawie jedenasta. Idźcie i wracajcie szybko.
–
Pół godziny, kotku. Dobra?
Kiwnęła
głową i usiadła na wysokim chodniku; z kieszeni bluzy wyjęła paczkę papierosów.
Była prawie pusta. Chłopcy oddalili się i przeszli przez jezdnię na drugą
stronę, podchodząc do bramy hotelu. Hotel otaczały z trzech stron zarośla, a
kawałek za nim zaczynał się las. Budynek był ciemny i swoimi piętnastoma
piętrami górował nad Oxley. Camille wzdrygnęła się. Nagle zrobiło jej się
zimno. Spojrzała na telefon – wskazywał dwie minuty po jedenastej. Naciągnęła
rękawy bluzy i obserwowała ciemny sylwetki chłopców, które przechodziły przez
bramę na teren hotelu.
Nagle
jedno z okien rozbłysło światłem. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zjechała
wzrokiem na dół. Wciąż widziała chłopaków. Jej wzrok mimowolnie powędrował do
góry. Na siódmym piętrze świeciło się światło. Zamknęła oczy i otworzyła je
ponownie. Światło nie znikało. Przetarła powieki rękawem bluzy – dalej to samo.
Jej
serce zabiło szybciej. Ktoś był w hotelu. Wytężyła wzrok, próbując dojrzeć
cokolwiek i wtedy w oświetlonym pokoju mignęło coś ciemnego, a światło zgasło.
Spanikowana oddychała zbyt szybko. Sięgnęła po paczkę i tym razem podpaliła
papierosa; włożyła go między suche wargi.
Słyszała
wiele historii o Czerwonym Hotelu, ale żadna nie dotyczyła świateł. Zastanowiła
się, czy nie będzie lepiej jak wróci do domu, ale przypominając sobie o zimnym
mieszkaniu, odechciało jej się wracać. Miała dziewiętnaście lat i utrzymywała
się z pieniędzy, jakie otrzymała po śmierci ojca. Co prawda przez ostatnie
miesiące przed śmiercią jedyne co potrafił robić, to pić bez umiaru, ale
zostawił jej konto z pieniędzmi. Jej pensja w małym osiedlowym sklepie była
skromna i zastanawiała się, czy nie lepiej będzie zainwestować w bilet
miesięczny i znaleźć pracę w najbliższym mieście. Jednak była na to zbyt
leniwa.
Podskoczyła
w miejscu, gdy jej telefon zawibrował. Wyjęła go z kieszeni i spojrzała na
rozświetlony ekran, na którym widniało zdjęcie Dereka. Odebrała.
–
W porządku, kochanie? – zapytał.
–
Tak.
Postanowiła
nie wspominać o tajemniczym świetle. Nie chciała podsycać jego podniecenia.
Derek nigdy nie wierzył w historie o hotelu, uważał je za brednie. Mówiąc mu o
tym, co miało miejsce przed paroma minutami, niechybnie naraziłaby się na jego
kpinę i śmiech.
–
Do zobaczenia za dwadzieścia minut.
Derek
rozłączył się, a ona zaciągnęła papierosem. Założyła za ucho kosmyk blond
włosów i przyciągnęła kolana do piersi, opierając się czołem o kolana.
Siedziała w tej pozycji kilkanaście minut, dopóki nie zrobiło jej się jeszcze
zimniej. Wstała i rozpoczęła spacer w kółko. Miała dziwne wrażenie, że jest
obserwowana. Podskoczyła kilka razy i ponownie otuliła się ramionami. Jej wzrok
powędrował na siódme piętro hotelu. Było ciemne. Czekanie ją męczyło. Wyjęła
telefon, aby sprawdzić godzinę i ze zdziwieniem i poniekąd przerażeniem zobaczyła,
że jest już za dziesięć północ. Zmarszczyła brwi. Chłopcy powinni być na
miejscu już dwadzieścia minut temu. W tym samym momencie telefon zaczął
wibrować w jej dłoni.
–
Derek?
W
odpowiedzi usłyszała jedynie ciężki oddech.
–
Derek?! – powoli zaczynała panikować. – Derek, do kurwy, to wcale nie jest
śmieszne! – krzyknęła.
Połączenie
zostało przerwane. Zmarszczyła brwi. Coraz bardziej jej się to nie podobało.
Czy
powinnam tam iść?
– myślała. – Nie ma mowy. W życiu.
Doszła
do wniosku, że została wyśmiana przez swojego chłopaka i Aldena. I to wyjątkowo
nieciekawie wyśmiana. Mimo to wykręciła jego numer i przyłożyła telefon do
ucha. Wraz z pierwszym sygnałem w telefonie, usłyszała za sobą znaną melodyjkę,
jaką Derek miał ustawioną zawsze, gdy do niego dzwoniła. Odwróciła się na
pięcie. W cieniu najbliższego drzewa majaczyła ciemna sylwetka.
–
Derek, ty dupku! Tak mnie wystraszyłeś!
Cam
ruszyła w jego stronę, przejęta tym, że jednak nic mu się nie stało i nie
zwracała uwagi na dziwne przeczucie, jakie ją ogarnęło. Nie zauważyła, że
postać stojąca przy drzewie była wyższa i znacznie szczuplejsza od umięśnionego
Dereka. Nie zauważyła, że zamiast bluzy z kapturem, postać miała na sobie
jedynie czarną koszulkę na krótki rękawek. Dopiero gdy była metr od drzewa, postać zrobiła krok w przód, wychodząc z
cienia. Z ust Camille wyrwał się krzyk, a ostatnim co pamiętała, był błysk
czerwonych tęczówek.
•
Jej
powieki były ciężkie, a oddech nierówny; ciało zachowywało się jak
sparaliżowane. Wydała z siebie dźwięk podobny do jęku. Dopiero po chwili
mrowienie jakie czuła w całym ciele, powoli zaczęło mijać. Podniosła wciąż
ciężkie powieki i minęła chwila, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności,
jaka ją otaczała. Była to inna ciemność niż na dworze. Nie było nad nią
granatowego nieba. Jej serce biło szybciej i mocniej.
Rozejrzała
się. Siedziała na podłodze w jakimś pomieszczeniu, oparta o jedną ze ścian.
Chciała wstać, ale była jeszcze zbyt słaba. Zamknęła powieki i starała się
wyrównać oddech. W jej głowie pojawił się obraz sprzed kilku minut. Czerwone
oczy, które ją zaatakowały.
Zdusiła
krzyk, jaki chciała wydostać się z jej gardła. Serce zaczęło bić jeszcze
szybciej – tak szybko jak jeszcze nigdy. Wzięła głęboki oddech i wstała.
Przeszła kilka kroków, chwiejąc się na nogach i dotarła do okna – jedynego
źródła światła. Z przerażeniem zauważyła, że znajduje się gdzieś wysoko, a
dopiero po chwili zrozumiała, gdzie jest.
–
Czerwony Hotel – wyszeptała w ciemność.
W
pomieszczeniu było zimno. Powietrze było stęchłe jak zwykle bywa w opuszczonych
budynkach. Sięgnęła do kieszeni po telefon, ale go nie było. Zniknęły także
papierosy i zapalniczka. Usłyszała huk,
dobiegał jednak z oddali. Mimo to była przestraszona. Nie wiedziała, w jaki
sposób znalazła się w hotelu. Pamiętała tylko te czerwone tęczówki.
Nie
chcąc zostawać dłużej w tym paskudnym miejscu, ruszyła w stronę drzwi. Chciała
jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Pieprzyć Dereka, pieprzyć Aldena!
Chciała wrócić do domu, nawet jeśli był zimny, pusty i taki... samotny.
Drzwi
były wyrwane z górnego zawiasu, opadały krzywo na ścianę. Drewno było
spróchniałe po trzydziestu latach. Wyszła na korytarz.
Zawsze,
gdy ktoś opowiadał legendy związane z tym miejscem, Camille siedziała z boku i
słuchała wszystkiego bez słowa. Nie była rozchwytywaną osobą, wręcz przeciwnie.
Samotność towarzyszyła jej od zawsze. Rówieśnicy podchodzili do niej
niechętnie. Jej jedyna przyjaciółka zginęła w wypadku samochodowym podczas
wakacji w Rzymie. Matki nigdy nie poznała, a ojciec... Był dla niej dobry,
dopóki nie zachorował i nie zaczął pić.
Historie
o Czerwonym Hotelu były przeróżne. Czasem jakaś grupka śmiałków wybierała się
do budynku, ale wracali po kilku minutach, opowiadając potem, że słyszeli jęki.
Innym razem ktoś, kto w nocy wyprowadzał psa, mówił, że ze środka wydobywały
się stuki i pukania, a potem krzyki. Czerwony hotel, jak sugeruje sama nazwa,
był miejscem, gdzie można było nie tylko zatrzymać się na kilka dni. Oferował
nie tylko pokoje, kasyna, restaurację... Podobno – ponieważ Camille nie
wiedziała, czy była to prawda – od siódmego piętra w górę, ciągnęły się pokoje
inne od pozostałych. Słyszała, że był to raj dla osób o specyficznych
predyspozycjach seksualnych. Można było otrzymać tam taką rozkosz, o jakiej
nawet się nie marzyło. Nikt jednak nie odważył się wchodzić wyżej niż na
trzecie piętro.
Camille
oparła drżącą dłoń o ścianę. Korytarz był ciemny i rozciągał się w lewo i
prawo. Nie było tam ani jednej żarówki. W jej gardle pojawiła się kulka
strachu, której nie potrafiła przełknąć. Dusiła się własnym strachem. Nie
wiedziała, w którą stronę powinna iść, ale podejrzewała, że schody znajdują się
po obu końcach korytarza. Ruszyła więc w lewo, nie zdejmując dłoni ze ściany.
Kroczyła
coraz bardziej w ciemność. Wszystkie drzwi były zamknięte, do korytarza nie
przedostawały się żadne wiązki światła, nie było żadnego okna. Jedynie
ciemność. Usłyszała szelest i odwróciła się gwałtownie. W świetle, jakie
wychodziło na hol z pokoju, w jakim się ocknęła, stała postać. Krzyk uwiązł jej
w gardle.
Nagle,
zupełnie niespodziewanie, została przyciśnięta plecami do ściany. Widziała
przed sobą czerwone tęczówki. W oczach stanęły jej łzy, gdy postać zacisnęła
dłoń na jej piersi, jednocześnie atakując ustami jej suche wargi. Była
odrętwiała i nie potrafiła się ruszyć ani o centymetr. Mogła jedynie stać i
poddawać się temu, co robiła z nią tajemnicza osoba. Zamknęła powieki.
A
potem nie mogła ich otworzyć.
•
Ocknęła
się. Tym razem było inaczej. Nie czuła tego dziwnego mrowienia, które paraliżowało
jej ciało. Powieki nie były ciężkie, a oddech nierówny. Teraz czuła się lekka.
I przede wszystkim, wcale nie otaczała ją ciemność.
Usiadła
i zauważyła, że leżała na miękkim materacu, wśród krwistoczerwonej, satynowej
pościeli. W pokoju, w jakim się znajdowała, było tylko wielkie łóżko i dwoje
drzwi – jedne naprzeciw, drugie po lewej stronie. Nad nią wisiała pojedyncza
żarówka, która dawała przytłumione, czerwone światło. Domyśliła się, że jest na
jednym z najwyższych pięter Czerwonego hotelu.
Spuściła
wzrok i krzyknęła – niskim, przeraźliwym głosem. Nie miała na sobie swoich
ubrań. Zamiast tego jej talia ściśnięta była czarnym gorsetem, wiązanym z
przodu czerwoną tasiemką, a na domiar złego, miała na sobie czarne pończochy,
wykończone czerwoną koronką oraz identyczny pas do nich na biodrach. I nic poza
tym. Zacisnęła uda, pragnąc w jakiś sposób zakryć to, co było odkryte i
wystawiona pokaz.
Jej
serce zabiło mocniej, a oddech urwał się, gdy drzwi po jej lewej stronie
otworzyły się, a do środka wszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Camille
stwierdziła, że nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Ciemno-brązowe
włosy miał zmierzwione i patrzył na nią intensywnym wzrokiem czerwonych
tęczówek.
–
Już się obudziłaś – powiedział takim tonem, jakby nie do końca wiedział, czy
chciał stwierdzić czy zapytać.
Wzdrygnęła
się i cofnęła do tyłu, ciągnąc materiał kołdry i zasłaniając się aż pod brodę.
–
Ależ kochanie, nie chowaj się – powiedział. – I tak już wszystko widziałem.
Musiałem cię przecież odpowiednio ubrać.
–
C-czego chcesz? – zapytała słabo.
–
Dowiesz się za moment – uśmiechnął się lubieżnie, tak jak czasem Derek, gdy
chciał z nią robić cudaczne rzeczy obejrzane w niepoprawnych filmach z kolekcji
swojego ojca. Ten uśmiech nie wróżył niczego dobrego. Zadrżała.
Mężczyzna
zdjął czarną koszulkę i odrzucił ją niedbale na bok, a następnie rozpiął pasek
od spodni i jego również się pozbył. Stopy miał nagie, więc jedyną rzeczą,
która sprawiała, że nie był nagi, były jasne jeansy, których nie zdjął. Wolnym
krokiem podszedł do łóżka i gwałtownie pociągnął za pościel, odsłaniając
półnagą Camille.
–
Jestem Louis – odezwał się.
Dziewczyna
cofnęła się jeszcze bardziej, podczas gdy on wszedł na łóżko. Mierzyli się
wzrokiem – ona obserwowała jego ruchy, gdy na czworaka zbliżał się do niej; on
zaś wlepił wzrok w jej nagie krocze, nie osłonięte niczym – to był jego cel.
Ale najpierw zabawa, podsycanie pragnienia.
A
potem się uśmiechnął, błyskając kłami. Z ust Camille wyrwał się kolejny wrzask,
tym razem pomieszany z łkaniem.
–
Z-zostaw mnie – jęknęła, ale on w odpowiedzi złapał ją za kostkę i pociągnął ku
sobie. Jej nagie pośladki ślizgały się po śliskim materiale, którym obity był
materac.
Louis
przyciągnął ją do siebie i uklęknął między jej rozszerzonymi nogami, odzianymi
w czarne pończochy. Dłońmi nacisnął na jej ramiona, zmuszając do położenia się.
Jej jasne włosy rozłożyły się jak wachlarz na czerwonej poduszce. Blada z
przerażenia twarz naznaczona była śladami łez, których nie była zdolna
powstrzymać.
–
P-proszę – błagała.
–
Uwolnię cię – powiedział, a w jej sercu zabiła nadzieja, która jednak zniknęła
tak szybko jak się pojawiła. – Uwolnię cię od wszystkiego, uwolnię od
samotności! – mówił coraz głośniej. – Skończę z tym! – Jego oczy rozbłysły.
–
N-nie zabijaj mnie! – łkała, a całe jej ciało trzęsło się.
Wyprostował
się zaskoczony.
–
Nie chcę cię zabijać. Chcę cię uwolnić!
–
Ale najpierw z-z-zgwałcić! – rzuciła urażonym tonem.
–
Ależ nie, kochanie – odparł łagodnie, co nie pasowało do jego mrocznej aury. –
Rozpłyniesz się z przyjemności – powiedział i złapał za jeden koniec kokardki,
w jaką zawiązana była tasiemka gorsetu. – Zabiorę to, czego nie chcesz. Uwolnię
cię od samotności! – mówił ze swego rodzaju uwielbieniem.
Uśmiechnął
się, dumny z siebie, a ona ponownie mogła zobaczyć jego kły.
–
Kim ty jesteś? – wyszeptała.
–
Wampirem, który tak jak i ty, jest samotny.
–
M-mam chłopaka – zaprotestowała słabo.
–
Którego nie kochasz. Chcesz go zostawić, ale boisz się, że wtedy samotność
dopadnie cię w swoje macki i udusi.
Z
jej ust wydobył się szloch. Louis miał rację. Miał cholerną, pieprzoną rację, a
ona o tym wiedziała.
–
Mogę sprawić, że już nigdy nie zaznasz samotności – powiedział kuszącym głosem
i rozwiązał kokardkę. – Sprawię, że już zawsze będziesz miała kogoś, z kim
mogłabyś rozmawiać, spędzać czas, całować się i pieprzyć do białego rana!
–
Kogo? – zapytała, z przerażeniem obserwując, jak rozplata kolejne kawałki
tasiemki, rozluźniając gorset. Znała odpowiedź na to pytanie, domyśliła się.
–
Mnie – powiedział po prostu.
Gdy
rozplótł gorset, zsunął go z dziewczyny i pochylił nad nią, ustami muskając jej
lewą pierś. To doznanie sprawiło, że poczuła dwa różne odczucia – obrzydzenie i
pożądanie, które się w niej obudziło. Ugryzł ją lekko w sutek, a ona
zaprotestowała jękiem, który Louis wziął jednak za zachętę. Jego prawa dłoń
znalazła się na jej kolanie, sunąc do góry.
–
Nie chcę! Nie chcę! – szarpnęła się, ale przycisnął ją mocniej do łóżka swoim
ciężarem.
–
Chcesz tego, dobrze o tym wiesz.
Chciała
dalej protestować, błagać go, aby ją zostawił, lecz właśnie wtedy sięgnął
dłonią między jej nogi i podetknął ją pod jej nos. Jego palce były pokryte jej
własnymi sokami i pachniały tym oburzającym zapachem seksu. Zrobiło jej się
słabo.
–
Widzisz? Pragniesz tego! Musisz tylko to zaakceptować. Uwolnię cię – powtórzył.
–
Jak?
–
Poddaj mi się – nalegał, miętosząc dłońmi jej nagie piersi, szarpiąc i
szturchając za nabrzmiałe i twarde sutki.
–
Jak – sapnęła. – Jak mnie uwo-oh-olnisz? – jęknęła, gdy jej podbrzusze
zaatakował skurcz pożądania. Zacisnęła uda, chcąc zahamować to, co nieubłaganie
miało się stać, ale Louis dłońmi ponownie rozłożył jej nogi, wlepiając skrzący
wzrok w jej krocze.
–
Zmienię cię.
–
Co-oo? – wysapała. Coraz trudniej było jej mówić, ponieważ włożył w nią dwa
palce.
–
Zmienię cię w taką samą istotę jak ja. Staniesz się wampirem, istotą wieczną! I
skończy się twoja samotność. Zostaniesz ze mną. Już na zawsze – mówił z
przejęciem, coraz szybciej poruszając w niej palcami. – Wystarczy, że to
zaakceptujesz. Chcesz tego, prawda?
Wyciągnął
palce, zostawiając ją z wrażeniem, że brakuje jej czegoś istotnego. Pożądanie
paliło ją od środka, pulsowało w niej. Chciała zacisnąć uda, ale uniemożliwił
jej to, trzymając je wciąż rozciągnięte szeroko.
–
Chcesz tego? – dopytywał natarczywym głosem.
–
I obiecujesz, że nie będę samotna? – zapytała, tracąc siły i chęci na walkę.
–
Obiecuję.
Zaakceptowała
to, czego chciało jej ciało. Kłóciło się z rozumem, ale to, do czego
doprowadził ją Louis, wygrało.
–
Chcę tego.
Dopiero
wtedy pozwolił jej dojść, z uwielbieniem wsłuchując się w jej jęki rozkoszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz